|
||
powered by: GBC |
Przygody z ogonami.
19.12.2009
Jestem kierowcą w dużej francuskiej firmie. Wożę dyrektorów luksusowymi amerykańskimi samochodami: dodgem i chevroletem. Znam złodziejskie metody, dzięki temu jeszcze nikt nie ukradł mi wozu - opowiada Adam, nasz rozmówca. Już pierwsza jazda była przeżyciem. W centrum Warszawy złapałem tzw. ogon. Jechało za mną trzech panów w zdezelowanym polonezie. Zaparkowałem samochód przed siedzibą pewnej firmy sprzedają cej telefony komórkowe i w tylnym lusterku zauważyłem, że zmierzają w moim kierunku dwaj krótko ostrzyżeni mężczyźni. Postanowiłem nie ryzykować i odjechałem. Ci wskoczyli do poloneza. Musiałem kluczyć po całej Warszawie, by ich zgubić. A zrezygnowali dopiero wtedy, gdy wjechałem na strzeżony parking mojej firmy - wspomina Adam. W kilka dni później na Wolskiej w Warszawie stanąłem na światłach. Z jadącej obok taksówki wysiadł mężczyzna, zapukał w tylne okno wozu i pokazał na koło, potem wsiadł do taksówki i odjechał. Złodzieje liczyli pewnie, że zatrzymam się w najbliższej zatoczce. Nie zrobiłem tego, tym bardziej, że stał tam już tzw. przypadkowy przechodzień. Znam swój samochód i wiem, kiedy coś w nim szwankuje. Innym razem jechałem do stolicy trasą katowicką. Ogon miałem już od alei Krakowskiej. Były to dwa samochody: BMW i duźy fiat. Raz z jednego, raz z drugiego kolesie pokazywali mi na koło. Potem zaczęli bawić się w rzucanie malutkimi kamyczkami w szybę wozu. Gdy nie reagowałem, próbowali mnie staranować - uderzyć w tył samochodu i wziąć na stłuczkę. Nacisnąłem na pedał gazu i zgubiłem ich, jadąc chyba 180 km/h na godzinę. Innym razem uratowało mnie udawanie, że wzywam policję przez telefon komórkowy i wyjęcie aparatu fotograficznego. Czy się boję? Pewnie. Mogą przecież kiedyś wyjąć pistolet, a wtedy po prostu oddam im wóz - przyznaje Adam. Projekt współfinansowany przez Unię Europejską z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego oraz z Budżetu Państwa "Fundusze Europejskie dla rozwoju regionu łódzkiego" |
|